Rozmowa z Pawłem Kowalskim, pianistą wykonującym kilkadziesiąt utworów na fortepian i orkiestrę – od Mozarta po Lutosławskiego, muzykę filmową oraz jazz, znawcą muzyki Chopina oraz historii Konkursu Chopinowskiego
Czy muzyka Fryderyka Chopina jest atrakcyjna dla współczesnych? W czym tkwi jej siła? Czym się wyróżnia?
Jest bardzo atrakcyjna! Choćby przez melodykę – 90 proc. utworów Chopina to hity, których melodie lub fragmenty potrafimy zaśpiewać, powtórzyć po pierwszym przesłuchaniu, nawet jeśli nie znamy nazwy utworu. To jest fenomen. Jest wiele słynnych i rozpoznawalnych utworów np. Mozarta czy Beethovena, natomiast w przypadku Chopina są ich dziesiątki! Poza tym mamy rewolucyjną jak na tamtą epokę nowoczesną pianistykę i bardzo innowacyjną harmonię. Kiedy słuchamy finału Sonaty b-moll op. 35 (tej z Marszem żałobnym), albo Preludium es-moll op. 28, zadajemy sobie pytanie, jak Chopin tworzyłby dalej, gdyby nie odszedł w wieku 39 lat.
Lubi pan Chopina jako człowieka? Mamy do dyspozycji listy, biografie, wspomnienia dotyczące kompozytora. Wyłania się z nich obraz człowieka z krwi i kości. Postrzega go pan jako atrakcyjną osobowość?
Bardzo. Przeczytałem wiele biografii i poznałem człowieka niezwykle utalentowanego a jednocześnie pracowitego, stuprocentowego profesjonalistę, który – jak byśmy to dziś określili – miał świetne wyczucie PR-u, znakomite maniery i ogładę towarzyską, doskonale znał swoją wartość jako pianista, kompozytor, nauczyciel i wiedział jak to sprzedać. Jego bardzo błyskotliwą karierę i w efekcie także prawdopodobnie szybszą śmierć spowodowały dwie rzeczy – rozstanie z George Sand, z którą związek był dla niego oparciem psychicznym i materialnym (połowa kompozycji Chopina powstała w Nohant, w letniej posiadłości George Sand, gdzie Chopin spędzał miesiące letnie 1839–1846) oraz wybuch rewolucji 1848. Ulice Paryża spłynęły krwią, wyjechali możni, u których Chopin bywał, grywał w ich salonach, uczył ich żony i córki. W końcu i on sam wyjechał w bezsensowną długą i wyczerpującą podróż do Anglii i Szkocji, po powrocie z której żył już tylko kilka miesięcy.
Utwory Chopina są częścią pańskiego niezwykle szerokiego repertuaru. Jakie utwory kompozytora ceni pan najbardziej?
Nie ma takich, których nie cenię, i ciągle uczę się kolejnych. W tym sensie właściwie nic się nie zmieniło, od kiedy byłem studentem. Można tylko powiedzieć, że studiuję w semestrze, który nie mieści się w indeksie. Również podczas pierwszego lockdownu nauczyłem się kolejnych utworów. Nie będę mówił, których, bo publiczność nie powinna odczuwać tego, czy gram jakiś utwór po raz pierwszy, czy pięćdziesiąty.
Uwielbiam utwory na fortepian i orkiestrę. Poza koncertem e-moll, który grałem ostatnio w czerwcu (chyba najlepiej w życiu!) i f-moll cenię także dużo rzadziej wykonywaną a znakomitą Fantazję na tematy polskie A-dur op. 14, którą pięknie grał Artur Rubinstein, a na Konkursie Chopinowskim nieżyjący już, niezwykle zdolny rosyjski pianista Aleksiej Sułtanow.
Nie ma właściwie gatunku muzyki Chopina – mazurki, polonezy, nokturny, preludia, ballady, scherza – w którym nie miałbym swoich ulubionych utworów. Dlatego złożenie recitalu chopinowskiego nie jest dla mnie rutyną, zawsze odkrywam coś nowego. Cenię bardzo późne utwory Chopina, ich filozoficzny spokój (Barkarola op. 60, Nokturny op. 62, Mazurek cis-moll op. 63), polifonię (Ballada f-moll, Sonata h-moll).
Toczą się dyskusje, w jaki sposób utwory Chopina powinny być wykonywane. Temu też miał służyć Konkurs Chopinowski – miał przywrócić właściwy styl wykonawczy. Czy jesteśmy w stanie określić, jakie wykonanie jest właściwe?
W dość dużym stopniu tak, dzięki samemu Chopinowi, który pozostawił bardzo precyzyjny zapis nutowy. Był pod tym względem wręcz pedantyczny. Mógł godzinami improwizować, co było dla słuchaczy fascynującym doświadczeniem, natomiast nad fragmentem zapisu utworu, z którego nie był do końca zadowolony, potrafił męczyć się miesiącami. Gdyby nie Julian Fontana nie mielibyśmy np. utworów z opusów 66–74 wydanych pośmiertnie i innych nieopusowanych dzieł, które Chopin uważał za niedoskonałe i kazał spalić. Dotyczy to np. fantastycznego Fantasie-Impromptu cis-moll op. 66.
Konkurs Chopinowski powstał, aby stworzyć „poprawną” tradycję wykonawczą i aby muzyka Chopina w XX wieku była nadal popularna. Z tradycją wykonawczą był problem, ponieważ uczniami a w większości uczennicami Chopina były (lub za takie się podawały) amatorki, bogate damy, żony i córki arystokratów, ambasadorów, finansistów i ich wykonania nie miały ponoć wiele wspólnego z precyzją zapisu nutowego Chopina.
A popularność? W latach 20. XX wieku tworzyli współcześni wówczas kompozytorzy: np. Prokofiew, Strawiński, których muzyka była w absolutnej kontrze do romantyzmu, a więc również do Chopina. Konkurs miał zapewnić popularność muzyki Chopina w XX wieku i wyznaczyć kanon wykonawczy porządkujący wspomniany XIX-wieczny bałagan interpretacyjny.
Czy narodowość ma znaczenie? Czy Polacy mają jakieś przewagi, biorąc choćby pod uwagę polską ludowość, która inspirowała Chopina? Czy też muzyka kompozytora jest na tyle uniwersalna, że Azjaci, Europejczycy, Amerykanie mają równe szanse w konkursie?
Twórcy Konkursu powołali go z myślą, aby to „polska szkoła” stworzyła ów poprawny kanon wykonawczy. Myślę, że dziś narodowość, pochodzenie nie mają znaczenia. Polscy pianiści nie mają ani łatwiej, ani trudniej niż uczestnicy konkursu innych narodowości. Nie ma kapel ludowych, których słuchał Chopin podczas wakacji w Szafarni, a młodzi ludzie nie tańczą na imprezach oberków i kujawiaków. Mazurki czy polonezy to wysublimowana muzyka salonu, dla której muzyka ludowa była inspiracją, ale w żadnym razie nie miała być imitowana, jak np. u Bartoka czy wczesnego Strawińskiego.
Znakomici pianiści różnych narodowości uczą w konserwatoriach całego świata a latem na kursach mistrzowskich. Powszechnie dostępna jest fonografia oraz nagrania audio i video na platformach cyfrowych – współczesne i te sprzed kilkudziesięciu lat. Lang Lang, który fantastycznie wykonywał koncerty fortepianowe Chopina, jest Chińczykiem, uczniem znakomitego amerykańskiego pianisty Garego Grafmana, profesora Curtis Institute of Music w Filadelfii, który z kolei był uczniem pochodzącej z Rosji Isabelle Vengerovej.
Jak długo trwa opanowanie materiału na potrzeby konkursu? Młodzi muzycy muszą zaprezentować wiele utworów. Pan, jako doświadczony pianista, ma wyobrażenie o pracy, jaką trzeba włożyć, by wejść na szczyty swoich możliwości.
Nauczenie się nokturnu może trwać jeden dzień, ale zrozumienie i perfekcyjne wykonanie np. Sonaty h-moll op. 58 może zająć rok albo dłużej. Konkurs to cztery etapy i przeróżne formy muzyczne. Moim zdaniem, aby zagrać dobrze jedną z ballad Chopina, warto grać wszystkie cztery, Fantazję f-moll i Barkarolę; żeby grać dobrze jeden z koncertów fortepianowych – warto znać oba, ale również inne utwory na fortepian i orkiestrę. To samo z mazurkami, preludiami itd. Poza tym nie wyobrażam sobie, by przez kilka lat grać wyłącznie Chopina, nie wykonując dzieł innych kompozytorów. Każdy nowonauczony utwór wzbogaca i zmienia interpretację także tej muzyki, którą graliśmy już wcześniej. Myślę, że przygotowanie do Konkursu Chopinowskiego to kilka lat ciężkiej, konsekwentnej pracy, której efektem ma być połączenie perfekcjonizmu z inwencją. Słuchając uczestników Konkursu w 2015 byłem przekonany, że większość z nich jest w życiowej, olimpijskiej formie.
Uczestnicy tegorocznej edycji mieli dodatkowe wyzwanie – konkurs został opóźniony o rok. Czy to szansa, czy bardziej wyzwanie dla młodego pianisty? Czy można się zmęczyć konkretnym repertuarem?
Jeżeli uczymy się czegoś mądrze, to znaczy logicznie, to mamy ów utwór zarejestrowany jak program w komputerze. Rok dłużej to w normalnej sytuacji szansa na osiągnięcie jeszcze lepszych rezultatów. To kwestia psychiki i mobilizacji, która dotyczy w równym stopniu wszystkich, zarówno uczestników Konkursu Chopinowskiego, jak i na przykład olimpijczyków w Tokio.
Udział w konkursie wiąże się z ogromną tremą, być może większą niż tradycyjny występ. Pojawia się dodatkowo presja związana z oceną i współzawodnictwem. Są sposoby, by radzić sobie z tego typu emocjami? Jaki jest przepis na spokój?
Ważna jest możliwość wykonania programu wiele razy przed konkursem i nie ma znaczenia wielkość sali koncertowej i ranga wydarzenia. Człowiek wychodzący na estradę powinien mieć przekonanie, że wykonał 200 proc. pracy i wtedy jest szansa, że blisko 100 proc. z tego uda mu się zaprezentować najlepiej jak potrafi. Powinien się dobrze „rozegrać”, czyli przygotować tak jak lekkoatleci na boisku bocznym przed wyjściem na stadion i powiedzieć sobie, że wychodzi zagrać koncert, a nie grać lepiej czy szybciej od konkurenta. Pod tym względem Konkurs Chopinowski jest przyjazny dla uczestników, odbywa się z udziałem znakomitej, życzliwej publiczności, która trzyma kciuki za powodzenie każdego z nich. Ostatnio kolega dyrygent przed wspólnym wykonaniem koncertu fortepianowego Beethovena, tuż przed wyjściem na estradę, rzucił do mnie z uśmiechem zdanie: „Baw się dobrze!”. Powtarzam je sobie teraz przed każdym kolejnym koncertem.
Na koniec chciałabym poprosić o pańskich ulubionych wykonawców utworów Chopina. Gdyby miał pan wskazać trzy płyty, które mógłby pan zabrać ze sobą na bezludną wsypę, na które nagrania by się an zdecydował?
Zawsze uważałem, że poznawanie wykonań jest w nauce utworu i w ogóle w budowaniu estetyki i pojęcia o muzyce bardzo, ale to bardzo ważne! Na bezludną wyspę proponuję: 1. Koncerty fortepianowe – Józef Hofmann, New York Philharmonic, dyrygent John Barbirolli, live 1936 – fascynujące, a jednocześnie bardzo klasyczne wykonanie, w którym karkołomne figuracje wydają się proste i lekkie jak puch; 2. Nokturny 3; Walce – jedne i drugie: Artur Rubinstein, RCA, lata 60. Ulubione nagranie z Konkursu Chopinowskiego: Kate Liu, 2015 – Polonez-Fantazja A dur op. 61 – czyste piękno, uwodzenie, erotyka.